Tekst został opublikowany w Tygodniku Powszechnym nr 12 (3428), 22 marca 2015
Kiedy dowiedziała się, że osiedlowy dom kultury stracił lokal, uszyła mu nowe schronienie –
wielki spódnico-namiot. Ze znienawidzonych topornych budynków, które wyrosły przed jej
oknem, zrobiła stateczek unoszący się na wodzie. A pewnego dnia chwyciła za nitki i tamborek i
nabazgrane hasła z murów i klatek schodowych wyhaftowała na słodkich makatkach.
Monika Drożyńska skończyła krakowską ASP. Mieszka i tworzy w Krakowie, ale nie lubi, kiedy
mówi się o niej „krakowska artystka."
- Dużo podróżuję. Nie czuję się związana z żadnym miejscem. Jeśli już, to z Gorlicami – miastem
mojego dzieciństwa. Gdybym już koniecznie musiała być „jakąś" artystką, to chyba najbardziej
czuję się artystką gorlicką.
Kiedy w swojej pracowni założyła wypożyczalnię sukienek, nazwała ją tak, jak butik z gorlickiego
osiedla, na którym się wychowywała – Modny Drobiazg. Jako dziecko niemal codziennie mijała
szyld z inicjałami „MD" – jak Monika Drożyńska.
– Myślałam, że Modny Drobiazg to ja.
– I jaki był ten modny drobiazg?
– Sklep?
– Nie, ty.
– Byłam strojnisią. Mam kilka takich wspomnień. Pamiętam, jak siedziałam u babci, czekałam na
powrót mamy, która obiecała, że coś mi przywiezie, i marzyłam, żeby to były szelki w gwiazdki.
Bardzo, bardzo chciałam mieć szelki w gwiazdki. Albo jak wracałam ze szkoły, przebierałam się w
kolorowe legginsy, na to zakładałam kostium kąpielowy, na głowę opaskę, włączałam muzykę i tak
wystrojona robiłam aerobik.
Mówi o sobie fashion victim. Ma 140 par butów, kocha modę vintage.
- Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, jakie absolutnie wstrząsające buty robiło się kiedyś
– mówi, pokazując bordowe skórzane kozaki na wysokim obcasie, jedną z par ze swojej kolekcji.
- One bardzo często miały metalowe fleki i te metalowe fleki są zupełnie nie do zdarcia. Ale co
ważne, to jak się idzie w tych metalowych flekach, to się po prostu wybija rytm dla całej ulicy –
uśmiecha się. Usta ma pomalowane pomarańczową szminką, która kontrastuje z niebieskością jej
oczu.
Na studiach zaczęła szyć i przerabiać ubrania, po studiach założyła sklep Punkt, gdzie sprzedawała
zaprojektowane przez siebie ciuchy i dodatki. Po zamknięciu Punktu zostało jej trochę sukienek.
Dołożyła jeszcze kilka ze swojej vintage'owej kolekcji i rozkręciła wypożyczalnię.
– Chcę, żeby ludzie mnie tu odwiedzali. Nie tylko znajomi. Sukienkę może pożyczyć każdy,
włożyć na imprezę, oddać. Tylko żeby jej nie zarzygać i nie zeszmacić.
Wiszą na wieszaku pod ścianą: zamaszyste, kraciaste spódnice, sukienki z regularnymi, okrągłymi
dziurami, pomarańczowo-zielona z wyhaftowanym na plecach: „Polka męczennica." Nad nimi
wielka tkanina malowana w barwne zwierzęta. Na środku kula ziemska pilnie strzeżona przez
małpkę i potwora, do której ławicami płyną różnobarwne homary, ryby-miecze, chrząszcze i stonki.
To wspólne dzieło Moniki i jej pięcioletniego syna Tymona.
– Modny Drobiazg to nie tylko wypożyczalnia sukienek. To też szkoła haftu dla pań i panów „Złote
rączki", którą tutaj prowadzę, to to miejsce, to ja.
Uszyj Dom Kultury
O problemach lokalowych Domu Kultury na Woli Duchackiej dowiedziała się z gazety. Wymyśliła,
by wspólnie z mieszkańcami uszyć wielką spódnicę z różnych ubrań. Każdy mógł podarować
od siebie ubranie, za którym kryje się jego wspomnienie, historia, emocje; albo po prostu coś, co
zalega mu w szafie. Artystka przez pół roku przyjeżdżała do osiedlowego Domu Kultury i szyła
razem z innymi. Pomagała jej pani Maria z Klubu Seniorów, Maks i Jaro – gospodarze miejsca;
czasem ktoś zajrzał zobaczyć, co się dzieje, trochę pomógł, a trochę posnuł się po kątach; czasem
Monika wychodziła na balkon, gwizdała i wołała kręcące się na dworze dzieciaki. Wiosną, w finale
projektu, ubrana w pstrokatą spódnicę artystka zawisła na grubych linach.
– Wisiałam, z dołu przyglądali mi się z lekką rezerwą mieszkańcy osiedla. Czy uczestniczyli w tym
razem ze mną? Czy wspólne działanie ich zjednoczyło? Szycie, oprócz solidarności, pokazało też,
że coś tu nie gra. Jakby ta kultura przyszła z zewnątrz, jak nieproszony, panoszący się gość.
– Czy Dom Kultury dostał nowy lokal?
– Nie zrozum mnie źle. Nie jestem aktywistką, nie zrobiłam tego po to, żeby zmieniać
rzeczywistość.
Jej prace nie tyle mają zmienić świat, co uczynić go trochę bardziej znośnym. Tak jak „łódź/
boat": kiedy widok z okna w jej mieszkaniu przysłoniły toporne budynki, okleiła barierki balkonu
wielkoformatowym zdjęciem morza.
– Widok morza zasłonił wszystko, czego nie chciałam widzieć, a to co zostało, nazwałam łodzią i
cały czas liczę, że odpłynie.
Wyhaftuj się
Przez okno wpadają promienie słońca. Odbijają się od białego blatu. Monika wysypuje na stół
serwetki. Na jednej z nich, w otoczeniu świerkowych gałązek i złocistych gwiazdek, równym
ściegiem wyhaftowała napis: „Mam dość". Na innej, łańcuszkiem: „W życiu liczy się lans i dobry
wygląd". Na jeszcze innej, wśród krzyżykowych serduszek: „Atrakcje dla turystów, eksmisje dla
mieszkańców".
Wszystkie te hasła znalazła gdzieś nabazgrane na murach. Fotografowała je, gromadziła. Potem
przepisała po swojemu. Haftując.
– Nie wyszywam, ale haftuję. Lubię dwuznaczność tego słowa. Haftowanie uważam za zajęcie
polityczne. Zwłaszcza wtedy, kiedy pojawia się w przestrzeni publicznej, zdominowanej przez
białego heteroseksualnego mężczyznę.
Te hasła oddała z powrotem ulicy. W oswojonej formie. W Krakowie, Warszawie, Wrocławiu,
Legnicy i Opolu na multimedialnych ekranach pojawiły się jej hafty – co miesiąc inny. Tak powstał
miejski kalendarz. Miał być zabawny, trochę ironiczny. Nie wszyscy jednak tę ironię zrozumieli.
Kiedy w lutym pojawił się haft z okolonym baziami napisem „Zimo wypierdalaj" na artystkę
posypały się gromy. Główny zarzut: że promuje wulgaryzm w przestrzeni publicznej, i to za
rządowe pieniądze (projekt realizowała ze stypendium Ministra Kultury). Dostawała pełne bluzgów
maile od obrońców czystości języka polskiego i moralności.
Monika rozwija na stole białe płótna z fragmentami libretta „Halki", które miały towarzyszyć
premierze spektaklu w reżyserii Natalii Korczakowskiej w Teatrze Wielkim Opery Narodowej. Na
jednym z nich słowom „Z odpustu ludu siła" towarzyszą loga jednej z sieci marketów, ułożone w
symetryczny ornament.
– Firma napisała do mnie z żądaniem, żebym usunęła ten motyw z projektu, bo inaczej wytoczą mi
proces. To byłby precedens: hafciarka pozwana przez sieć sklepów wielkogabarytowych.
Na makatce z napisem „Jakoś tak dziwno w tem wielkim mieście / Jakoś tak straszno wiejskiej
niewieście!" pojawiają się czerwone gwiazdy oraz sierpy i młoty. Słowa: „On rzekł: Mieć muszę!
/ I spojrzał raz i jegoś ty" zostały wpisane w nadgryzione jabłko budzące jednoznaczne skojarzenie
ze znanym producentem sprzętu komputerowego. Bez wyjaśnienia przyczyn Opera wycofała się ze
współpracy.
W projekcie „Wyhaftuj się" haft służył do wylewania frustracji. „Bezsilność, głupota, lenistwo,
Facebook" – odcyfrowuję gęsto usiane ściegi. Na kawałku tkaniny każdy może wyhaftować to,
co go złości. Od 2010 wyhaftowało się blisko 1,5 tysiąca osób. Pojawiają się napisy w języku
tureckim, węgierskim, słowackim, czeskim, niemieckim, polskim, francuskim, angielskim,
japońskim, rumuńskim, słoweńskim i greckim.
– Chciałabym, żeby tych haftów było tyle, aby stały się nieczytelne. Aby pojedyncze utonęły w
morzu frustracji i powstała abstrakcyjna tkanina.
Złote rączki
Raz na jakiś czas w Modnym Drobiazgu robi się tłoczno. Na podłodze i stole lądują kawałki
tkanin i kolorowe nitki. Monika Drożyńska prowadzi szkołę haftu ręcznego na tkaninie dla Pań i
Panów „Złote rączki".
– Utrzymuję się z robienia sztuki, co oznacza, że jestem zależna od pieniędzy ze stypendiów.
Chciałam rozkręcić coś swojego. Jedną z rzeczy, które potrafię robić naprawdę dobrze, jest
haftowanie. Stąd pomysł.
Niedawno odbyły się tu warsztaty z haftowania aktu męskiego.
– Pomysł się spodobał, znaleźli się chętni, znalazłam modela. Przyszłam wcześniej przygotować
pomieszczenie. Najpierw wyniosłam stół, żeby zrobić więcej miejsca. Ale potem pomyślałam, że
ten pokój jest taki mały. Z jednej strony ten chłopak, z drugiej grupa haftujących. Wniosłam stół
z powrotem – może model trochę się za nim schowa– opowiada. Przez chwilę milczy i dodaje: –
Czujesz stres, mimo że wiesz, że tego chcesz, że innym też się to podoba. A potem, gdy to już się
dzieje, stres znika i przychodzi błogość. Że to jest ze mnie. Że to ja taka jestem.